Wyciągam do Ciebie ręce

Dlaczego tak bardzo zaplątałam się w relację z narcystami?
Miłość dla mnie była czymś na co czekam, czego bardzo pragnę i mam to już na wyciągnięcie ręki, a jednak ucieka. Miłość to było coś co dostanę jeżeli spełnię odpowiednie warunki.
Moje ręce wyciągnięte w górę proszące o uczucia o bliskość. Wspomnieniem, które mnie nie opuszcza jest moment, kiedy stoję na schodach i krzyczę do niej żeby mnie nie zostawiała, żeby mnie usłyszała ale ona odchodzi, nie chce słyszeć tego, że ja cierpię zostając w domu z babcią, która mnie żle traktuje – ona chce swojego świętego spokoju.
I tak poddawałam się manipulacji bezwładnie działałam pociągana za sznurki narcysty. Teraz o tym myślę, że żyłam w jakimś cholernym śnie to nie było życie, bo cały czas tak naprawdę robiłam to czego oczekiwali inni. Próby obudzenia świadomości były tak naprawdę karmieniem narcysty, chodzi mi o momenty buntu, krzyku i proszenia o uwagę, momenty trzaskania drzwiami, rozbijania szklanek i rzucania czym popadnie. To były moje osobiste chwile kiedy mój ból był tak wielki i tak nie do zniesienia.
Narcysta numer dwa, kiedy go zobaczyłam wydał mi się idealny i właśnie dla tego ideału postanowiłam się zmienić i zrobić wszystko aby udowodnić, że umiem kochać. Kiedy mnie ranił a ja w odpowiedzi słyszałam, że robię problem, którego nie ma, że nie mam dystansu do siebie – wycofywałam się i starałam się jeszcze bardziej.
Do momentu przebudzenia nie potrafiłam robić rzeczy dla siebie, nie potrafiłam zrobić dla siebie czegoś co pozwoliłoby mi odejść czy to od pierwszego narcysty czy od drugiego. Robiłam odwrotność. Z uzależnienia od mamy weszłam w uzależnienie od męża. Z życia według przepisu mamy weszłam w życie według przepisu męża. Pozostawałam w świecie który oni dla mnie wymyślili, dusiłam się coraz bardziej.
Dopiero kiedy urodziłam dzieci zaczęłam widzieć jak bardzo sobie nie radzę, jak bardzo jestem rozbita, nieszczęśliwa i zagubiona. Jak bardzo to co jest, nie należy do mnie. Jak bardzo uwierzyłam, że nie mam prawa do dobrego traktowania, do brania mojej opinii jako ważnej, do pomocy i wsparcia. Zawsze czułam się gorsza, zawsze robiłam i starłam się za mało, zawsze musiałam być kimś więcej niż byłam. Zawsze czułam, że muszę wyjątkowo gorliwie dziękować za każdy gest dobroci w moim kierunku. I narcyści utwierdzali mnie skutecznie w tym myśleniu wytykając mi moje niedociągnięcia lub dając wsparcie, którego tak naprawdę nie było. Będąc w tej matni tak trudno jest zobaczyć inny świat, tak trudno jest coś zmienić. Żyjąc na codzień z osobą, która zaprzecza temu co widzisz i myślisz, która z całą siłą odsuwa od siebie prawdę, odwraca ją i uderza w ciebie powoduje, że wierzysz w to, przynajmniej ja tak zrobiłam.
Uwierzyłam w łańcuszek kłamstw o sobie, które powodowały, że nie potrafiłam podjąc drogi do niezależności, a do tego wierząc w to przyciągałam zdarzenia, które mi potwierdzały każde przekonanie o sobie. Przypomina mi to chomika kręcącego się w kółku z nadzieją na wolność. Nie potrafiłam wykorzystać żadnej okazji do wyjścia i poprawy swojej sytuacji, a nawet jeżeli robiłam krok strach przed konsekwencjami, które na mnie spadały sprowadzał mnie na ziemię.
Czego bałam się najbardziej i co leczyłam najdłużej – ogromny strach przed utratą miłości, utratą miłości matczynej, a później miłości małżeńskiej. Narcysta właśnie tak mnie trzymał na haczyku, dając i zabierając uczucie. Kiedy słuchałam i byłam grzeczna uczucie było, kiedy robiłam coś wbrew uczucie było wycofywane.Ten schemat wżarł się we mnie tak głęboko, że nigdy nie czułam się bezpiecznie, nigdy nie opuszał mnie strach. I tak też się stało, w momencie, kiedy zaczęłam mówić o swoich potrzebach i dążyć do ich zaspokojenia jednocześnie odmawiając bycia narcystycznym karmicielem – odeszli. Zostałam sama mając dwie opcje albo szaleństwo albo odwyk i wolność. Życie w trzeźwości, życie w przestrzeni bez osobowości narcystycznych.